Wprowadzenie do modlitwy na piątek, 13 czerwca
Tekst: Mt 5,27-32
Prośba: o łaskę zobaczenia niszczącej siły grzechu.
1. Zostajemy dziś zaproszeni do głębszego spojrzenia na siebie i rzeczywistość grzechu. Jezus często przenosi akcent z zewnątrz do wewnątrz. Dzieje się tak na przykład, kiedy wypomina faryzeuszom, ze dbają o zewnętrzne zachowanie Prawa, zaniedbując to, co jest źródłem jego przekraczania, czyli własne serca. Pan szuka przyczyn, prawdy o człowieku i jego motywacjach. Sięga głębiej, bo wie, że pod warstwami grzechu, nieuporządkowania, poranienia jest w każdym człowieku miejsce zupełnie czyste, punkt jedności z Bogiem. Aby do niego dotrzeć, trzeba odważyć się dotknąć (nie samemu – z Jezusem) tego wszystkiego, co od Boga oddziela, między innymi wspominaną dziś pożądliwość. Na zewnątrz ujawnia się ona dopiero w swoim skutku, tzn. jako grzech. Ale przecież jej działanie zaczyna się dużo wcześniej. I do poszukania tego początku wzywa nas Pan. Przywołaj teraz w myśli jakiś swój niedawny grzech, jakieś potknięcie, niedoskonałość. Niech to będzie konkretne wydarzenie. Uświadom sobie, że Bóg jest z Tobą i jest pełen miłości dla Ciebie. Poproś Go o łaskę poznania prawdy i popatrzenia na siebie Jego oczami. Wraz z Nim spójrz na to wydarzenie i postaraj się zobaczyć jego głębszą warstwę: jakie Twoje potrzeby i pragnienia miały swój udział w tej sytuacji? Które były zagrożone? Które domagały się spełnienia? Jakie zostały zaspokojone? Co sprawiło, że postąpiłeś tak, a nie inaczej? Czego Ci zabrakło, aby sytuacja mogła przybrać inny obrót? Zapraszam Cię do spojrzenia bardziej na siebie w danych okolicznościach niż na same okoliczności, czy na postępowanie innych osób.
2. Słyszymy też od Jezusa twarde słowa: „Jeśli więc prawe twoje oko jest ci powodem do grzechu, wyłup je i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało być wrzucone do piekła”. Z grzechem nie ma żartów. To zupełnie nie jest miejsce na flirtowanie, ślizganie się po krawędzi. Grzech to śmierć. Niestety ciężko sobie z tego zdać sprawę. Żyjemy w ciele i zazwyczaj póki nie widzimy materialnych konsekwencji swoich czynów, póty mamy wrażenie, że nic strasznego się nie dzieje i że nie następuje żadna wielka zmiana. A jednak jest ona radykalna. Na tyle radykalna, że Bóg życia radzi nam w podbramkowej sytuacji zrobić coś, co na pierwszy rzut oka przypomina raczej atak na życie. Ale chodzi tu o akcję ratunkową, w której toczy się walka o ocalenie bez patrzenia na koszty. Pomyśl, słowa Jezusa można zrozumieć tak: „Mniej stracisz jeśli obetniesz sobie rękę niż gdy zgrzeszysz. To jest naprawdę mniejsze okaleczenie”. Kiedy się to usłyszy, to aż strach pomyśleć o wszystkich swoich grzechach. Ale te słowa mogą trochę podprowadzić pod zrozumienie, że zgrzeszyć, to odbezpieczyć sobie w duszy granat.
Te wszystkie nasze odbezpieczone granaty Jezus przyjął do swojego serca na Krzyżu.
Kiedy moje małżeństwo doświadczało wielkiego kryzysu, kiedy byłam bezsilna, wściekła na mojego męża (a jest alkoholikiem) kiedy nie wiedziałam co mam robić z bólu, cierpienia szukałam pomocy u terapeuty. Nie byłam wtedy jeszcze blisko Boga, dlatego terapeuta był pierwszy lepszy z brzegu. Doradził mi abym zostawiła męża i znalazła sobie innego faceta. Myślę, że to było to, co w tamtym czasie chciałam usłyszeć. W moim sercu było tylko jedno pragnienie, być kochaną, szanowaną dla tego jedynego, czuć się bezpiecznie, umieć odczuwać radość z życia. Niestety tego nie było. Znalazłam innego, który wcale mi tego nie dał, wręcz przeciwnie, doprowadził mnie do wzgardy wobec siebie, nie poczułam się wcale kochana (może na samym początku), potem zaczęłam się obwiniać za moje zachowanie, pojawiły się wyrzuty sumienia, ale nawet nie miałam siły i odwagi tego przerwać tylko on mnie zostawił i znikł z mojego życia. Czułam się strasznie, chyba najgorsze uczucia i emocje jakie mną szarpały. Dziś wiem, że ten trudny czas był mi bardzo potrzebny, abym mogła odszukać w sobie tą głębszą warstwę, jaką jest MIŁOŚĆ JEZUSA do mnie, która jest wyryta w moim sercu, a ja szukałam jej nie tam gdzie powinnam. Dziś wiem, że Jezus mnie kocha taka jaka jestem, z moimi słabościami, grzechem. Nie pytał mnie dlaczego to zrobiłam, tylko stawiał ludzi na mojej drodze i zapraszał mnie do doświadczenia tej pięknej bezinteresownej MIŁOŚCI. Moje serce jest przepełnione wdzięcznością, za te wszystkie łaski, które doświadczam, za to że mogłam przejrzeć na oczy, za pragnienie szukania tej MIŁOŚCI PRAWDZIWEJ. Jezu, kocham Cię i uwielbiam, pragnę każdego dnia wyśpiewać dla Ciebie najpiękniejszy hymn MIŁOŚCI I WDZIĘCZNOŚCI. JEZU UFAM TOBIE!