Tekst: Łk 10, 1 – 12. 17 – 20

Poproś dzisiaj Pana o łaskę przyjęcia Jezusa, który przychodzi do mnie przez wszystko.

1.   Pan wysyła swoich uczniów, by przygotowali Mu drogę. Do nas również posyła różnych ludzi, którzy – świadomie lub nie, chcący lub niechcący – pomagają nam zrozumieć co nieco z tego, co Bóg ma nam do powiedzenia. Często dzieje się to zanim On sam przyjdzie i dotknie nas swoją łaską. Nie oznacza to, że Bóg jest daleko nas i czekamy na Jego przyjście. On jest bliżej nas, niż my samych siebie. Lecz aby przyjąć stały pokarm Ewangelii, potrzebujemy przeżuwać najpierw pokarmy bardziej płynne – nasze serce potrzebuje być przygotowane na to. To normalne prawo wzrostu. Dzieci uczymy czego innego, dorosłych również traktujemy inaczej i mówimy do nich inaczej. Pan wysyła przed sobą uczniów, którzy najpierw zostali przez Niego przygotowani, by przychodzący Jezus zastał serca ludzi otwarte i chętne na przyjęcie Jego słowa.

2.   Jezus podaje im warunki, w jakich mają iść. Tylko takie działanie – według wskazań Jezusa – gwarantuje to, że słowa uczniów zostaną przyjęte jak słowa samego Boga. Ubóstwo środków, przyjęcie gościny, nauczanie i czynieni znaków w imię Jezusa – tacy mają być Jego uczniowie. Jeśli ludzie przyjmą uczniów – przybliży się do nich królestwo Boże, czyli Jego panowanie i łaska, Jego zbawienie. Jeśli nie – wtedy lżej będzie Sodomie i Gomorze do których Bóg nie posłał swego Syna. Jeśli nie są w stanie przyjąć Słowa Bożego i znaków – to Bóg już nic lepszego nie mógł dla nich uczynić. Bo Jego Słowo – Syn Boży – jest ostatecznym darem Ojca, który pragnie zbawienia wszystkich ludzi. Nie przyjąć Go oznacza być w gorszej sytuacji niż Sodoma.

3.   Uczniowie cieszą się z sukcesów apostolskich. Nawet złe duchy im się poddawały i nic zatrutego im nie szkodziło. Ale prawdziwy uczeń Chrystusa nie z tego ma się cieszyć, że ma sukcesy apostolskie albo że duchy się mu poddają. Ma się cieszyć z tego, że jego imię jest zapisane w niebie, tzn. ma się cieszyć z relacji, jaką ma z Bogiem. Bo nie mamy być podobni do tego świata, gdzie miarą szczęścia są odnoszone sukcesy, spektakularne akcje, odniesiony zysk. To nie „mieć” jest ważne, lecz „być”. Chodzi o to, kim jestem i jaki jestem. Jak bardzo to, co czynię – zmienia mnie. Kim się staję przez to, że działam, pomagam, pracuję czy odnoszę sukcesy (nawet apostolskie)? Bo tu nie chodzi o sukces dla sukcesu, lecz o Boga, który ma stać się wszystkim we wszystkich.