Wprowadzenie do modlitwy na środę, 13 maja.

Tekst: J 15, 1-8

Prośba: o świadome życie Życiem Boga.

Ja jestem prawdziwym krzewem winnym. Jezus daje dziś kolejny obraz, odkrywa prawdę o Sobie, która ma nas do Niego zbliżyć. Słowo, którego używa w tym fragmencie Ewangelii najczęściej jest tłumaczone jako winorośl, ale bywa też używane w rozumieniu „winnica”. Oba te słowa mają długą tradycję i głęboką wymowę. Prorok Izajasz śpiewa pieśń o miłości jego Przyjaciela do swojej winnicy (Iz 5,1). Prorok Ozeasz mówi, że „Izrael był jak dorodny krzew winny, przynoszący wiele owoców: lecz gdy owoc jego się mnożył, wzrastała liczba ołtarzy” (Oz 10,1). Ten obraz pojawia się też w kontekście innych przewinień Jerozolimy (Jr 6,9; Ez 15,1-6). Winnicą więc, winoroślą jest Izrael – naród wybrany przez Boga. Winnicą, którą Bóg zasadził i pielęgnuje z wielką miłością, troską, jestem też ja. Chcę zobaczyć dziś stan tej winorośli, jej gałązek. Czy czuję się odżywiona, nawodniona, a może usycham z pragnienia, nie umiem skorzystać z zabiegów pielęgnacyjnych Pana winnicy? Zobaczę, jakie jest moje dzisiaj.

W oczach Boga jestem piękną, wartościową winnicą. Ale sama z siebie nie potrafię przynosić owoców. Jezus mówi, że jest „prawdziwym” krzewem winnym. Tylko On tak na prawdę jest krzewem, który ma w sobie życie i owocuje. Tylko On trwa w całkowitej jedności z Ojcem – źródłem Życia. Bóg nie zniechęca się widząc moje marne owoce, poskręcane listki, zwiędłą łodyżkę… Ale daje mi przepis na życie. Mam trwać w Jezusie. Łatwo powiedzieć… co to dla mnie znaczy? Jak to może wyglądać w codzienności?

Beze Mnie nic nie możecie uczynić… a przecież tyle robię w ciągu dnia. I mam wrażenie, że wcale się nie modlę. Nie mam Jezusa na myśli od otwarcia oczu po zapadnięcie w sen. Rano zbieram się w pośpiechu, ogarniam nie tylko siebie, ale i rodzinę, w drodze do pracy tyle rzeczy mnie rozprasza, że nie jestem w stanie pomodlić się różańcem. W pracy jest… praca. Nawet teraz, kiedy wykonuję ją zdalnie, muszę się na niej skupić. Więc… wtedy też nie czuję, żebym się modliła. Kiedy nawet zdarzy mi się wejść po pracy do kościoła, albo uklęknąć do modlitwy, gdy już mam TĘ chwilę, oczy same mi się zamykają ze zmęczenia, albo myśli z całego dnia przebiegają przez głowę… co to za modlitwa? Co to za trwanie? Tak trudno mi przyjąć prawdę, że modlitwa nie ma dawać satysfakcji, wywoływać przyjemnych uczuć, być spełnianiem obowiązku. Jezus, Jego Duch modli się we mnie. Sama z siebie nie istnieję. Jego Miłość podtrzymuje moje życie. Nie muszę na nią zasługiwać pobożnymi formułkami, odhaczanymi nowennami, godzinami spędzonymi na kolanach. Mogę modlić się życiem. Wszystkim co ono niesie. Oddawać Bogu to, co od Niego dostaję. Przede wszystkim trwać sercem przy Jego Sercu. Bardziej wolą, głębokim pragnieniem niż myślami, rozumiem. Czerpać życie z Krzewu świadomie. Być żywą gałązką.