Wprowadzenie do modlitwy i refleksji na piątek, 11 sierpnia

Od serca do Serca

Rekolekcje (nie tylko) dla Mam

SERCE JEZUSA, ŹRÓDŁO WSZELKIEJ POCIECHY

MODLITWA:

Tekst: Łk 10, 38-42 Marta i Maria

W dalszej ich podróży przyszedł do jednej wsi. Tam pewna niewiasta, imieniem Marta, przyjęła Go do swego domu. Miała ona siostrę, imieniem Maria, która siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie. Natomiast Marta uwijała się koło rozmaitych posług. Przystąpiła więc do Niego i rzekła: «Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła». A Pan jej odpowiedział: «Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba <mało albo> tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona».

Na początku modlitwy zrób znak krzyża i poproś Boga o łaskę, by wszystkie Twoje intencje, czyny i działania (myśli, pragnienia), były w sposób czysty uporządkowane i skierowane ku Bogu, czyli ku Miłości.

Przeczytaj jeszcze raz dzisiejszy tekst i wyobraź sobie tę scenę. Zobacz dwie kobiety, z których jedna podejmuje gościa siadając u jego stóp i przysłuchując się temu, co ma do powiedzenia, druga zaś krząta się. Wpatruj się w ich emocje, które wyrażają. Wsłuchaj w słowa, które wypowiada Maria i Jezus.

Poproś teraz o konkretną łaskę tej modlitwy: o pozwolenie Bogu na przemianę swojego serca z kamiennego na serce z ciała.

Być może nie tego tekstu się spodziewałaś, kiedy tematem jest serce Jezusa jako źródło wszelkiej pociechy. Trzeba zacząć od tego, że ta scena przedstawia spotkanie z Jezusem i to spotkanie, które pod pewnym względem moglibyśmy nazwać modlitwą. Maria bowiem przyjmuje postawę prawdziwego ucznia: siedzi u stóp Mistrza i słucha. Tak naprawdę nie wiemy, co się dzieje w jej sercu, kiedy słucha. Ale niewątpliwie kiedy Bóg przychodzi do człowieka, kiedy dochodzi do autentycznego, realnego spotkania z Nim, to w sercu człowieka rodzi się pocieszenie.

Mamy na myśli pocieszenie duchowe, które jest głębokim przeżyciem wewnętrznym. Święty Ignacy definiuje je bardzo krótko – rodzi w sercu miłość, rozpala miłość i popycha do działania w zgodzie z tą miłością. Przyczyną pocieszenia może być bezpośrednia i niezasłużona przez człowieka interwencja Boga, może być też działanie człowieka, na które Bóg odpowiada. Ten sam Ignacy wspomina, że takimi przyczynami mogą być łzy skłaniające do nawrócenia, łzy z powodu męki Chrystusa, albo też wszelkie pomnożenie wiary, nadziei, miłości, czy inne działania, które mają tę jedną właściwość – rozpalają miłość serca, skierowaną ku działaniu.

Twoja modlitwa więc może stać się źródłem pocieszenia jako miejsce spotkania z jego Dawcą. Marta wydaje się kimś, kto działa w najlepszej intencji (gościnność była jedną z najważniejszych cnót pierwszych chrześcijan), jednak czyni to chaotycznie, nieuporządkowanie, uwija się koło “rozmaitych” posług. Prawdziwe pocieszenie przynosi pokój serca, Marta zaś wydaje się być zdenerwowaną, zirytowaną, czego nie omieszka wypowiedzieć. Co ciekawe, dostaje się nie jej siostrze, którą wini, lecz Jezusowi – gościowi, który przychodzi do domu. Czy ta sytuacja coś Ci przypomina? Może czasem podobnie reagujesz? Czy należy tu szukać winy? Nie. Czy działanie i zamartwianie się jest mniej ważne od siedzenia i słuchania? Bynajmniej. Uświadom sobie tylko, co przynosi prawdziwy pokój serca i pocieszenie. Tym czymś jest SPOTKANIE, na które zdobyła się Maria. Dopiero spotkanie, które przynosi pokój i pocieszenie, prowadzi do działania pełnego miłości. Pocieszenie, którego źródłem jest Jezus i Jego serce, pomaga rozeznać, kiedy działać, a kiedy nie działać, w jaki sposób działać, a jak lepiej nie, a to wszystko po to, by w nas ujawniła się Jego Miłość. Czy tego naprawdę pragniesz?

Na koniec modlitwy porozmawiaj o tym wszystkim z Jezusem i wypowiedz przed Nim to, co teraz czujesz lub decyzje, które podejmujesz.

REFLEKSJA:

Wydaje mi się czasem, że najważniejszą sprawą w tej historii o odwiedzinach Jezusa jest to, co robi Maria i Marta. To jednak nieprawda, chociaż często tego nie zauważam i uwijam się wokół rozmaitych posług, jak Marta, albo staram się w skupieniu trwać na modlitwie i słuchać Słowa. Zdarza się, że obie te rzeczy robię z wewnętrznym przekonaniem, że to moje zadanie do wykonania. Staram się więc wykonać je jak najlepiej. Gdy wszystko dobrze się układa – nie ma problemu. Gorzej gdy w roli Marty lub Marii potykam się i popełniam błędy. Wtedy spędzam długie godziny na analizowaniu, co poszło nie tak i dlaczego zawaliłam. Patrząc w przyszłość z kolei, zamartwiam się z lęku, że jutro znowu coś mi nie wyjdzie.

Z takimi zmartwieniami czasem próbuję radzić sobie sama. Poczucie bezpieczeństwa daje mi wtedy kontrola, którą staram się sprawować nad wszystkim, co dzieje się wokół mnie i we mnie samej. Niestety, żeby kontrolować wszystko i wszystkich, trzeba się naprawdę napracować. Przecież nikt lepiej ode mnie nie wykona konkretnych zadań w pracy, nie ogarnie działania kościelnej wspólnoty, nie zrobi zakupów i nie ugotuje obiadu. To ja, superbohaterka codzienności, niewyspana i urobiona po łokcie, muszę wszystkiego dopilnować.

Niekiedy zachowuję się inaczej. Widząc wyzwanie – uciekam, choć nie nazywam tej ucieczki po imieniu. Odkładam kolejne zadania na później, coraz bardziej stresując się tym, że to “później” nieuchronnie się zbliża. Bujam z głową w chmurach, myśląc o tym, jak wielkich rzeczy dokonam gdy już wezmę się do pracy, a zamiast tego spędzam kolejne minuty scrolując Facebooka…

Nadmierna aktywność albo nieprowadząca do niczego bierność – to moje pomysły na zmartwienia przerastające moje siły. Relacja z Jezusem daje jednak jeszcze jedno wyjście. Jest nim otwarcie drzwi. Czasem nieco górnolotnie mówimy o tym, żeby “otworzyć drzwi swojego serca”. Ja, w nawiązaniu do słów Ewangelii, chciałabym napisać jednak po prostu o otwarciu domu dla Jezusa. Nie dokończyłam bowiem jeszcze myśli, którą chciałam się z Wami podzielić już w pierwszym zdaniu. Dla mnie najważniejszą częścią tej historii są te proste słowa: “przyjęła Go do swego domu”. To dużo ważniejsze niż najlepszy obiad, jaki mogła ugotować Marta. To element, bez którego Maria nie mogłaby spędzić czasu u stóp Nauczyciela. Otwarcie drzwi, przyjęcie Go do swojego domu – nie tylko jako gościa, ale po prostu jako domownika. Wtedy jest szansa na to, że zamiast skupiać się na walce z problemami, choć przez chwilę przeniesiemy swoją uwagę poza to, co nas przytłacza.

Gdy dźwiga się wielki ciężar, gdy plecy się pod nim uginają, ciężko patrzeć w inny sposób, niż w dół, pod nogi. Zaproszenie Jezusa do swojego domu, czyli do wszystkiego, co składa się na naszą codzienność, daje szansę na podniesienie wzroku i spojrzenie nie tylko na swój ciężar, lecz w Jego oczy. Wtedy można doświadczyć, że On jest “źródłem wszelkiej pociechy” – dlatego, że JEST BLISKO.

ZADANIE:

Otwórz dzisiaj drzwi Jezusowi. Jak? Jeśli to możliwe, w miejscu w którym spędzisz dziś najwięcej czasu, otwórz Pismo Święte. Niech Jego widok przypomina Ci o żywej obecności Słowa, które stało się Ciałem i zamieszkało (dosłownie) między nami.