Zanim słów kilka o rozproszeniach, najpierw cytat z niedawno wydanej książki o. Martina Laird OSA pt. „W krainę ciszy” (wyd. WAM 2014). Cytat mówi o modlitwie Jezusowej, ale doskonale pasuje do naszego sposobu modlitwy, który jest pewną modyfikacją tej modlitwy:

„Czym jest modlitwa Jezusowa? To starodawny sposób modlitwy, który skłania osobę przystępującą do modlitwy, by zanurzyła się we własną głębię. Osiąga to, uspokajając rozbiegane myśli, które wiecznie trzepoczą się w umyśle. Zazwyczaj trudno jest nam się wyciszyć; poświęcamy naszą uwagę, aby ściągnąć na siebie chmary myśli, powodując przez to potężny zamęt w naszej głowie. Modlitwa Jezusowa, która należy do metod kontemplacji, usiłuje go przerwać. Zamiast wydawać naszą uwagę na pastwę wewnętrznego gwaru, dajemy jej krótką frazę lub słowo, które należy w ciszy powtarzać. (…) Użycie słowa modlitwy, by zapanować nad umysłowymi obsesjami, ma w chrześcijaństwie wielowiekową tradycję.”

Już w tym fragmencie widzimy, o co chodzi w rozproszeniach. To myśli (nierzadko uciążliwe) albo wyobrażenia, które nie są w żaden sposób związane z modlitwą (chociaż mogą być bardzo pobożne), które próbują ściągnąć na siebie naszą uwagę, tak, byśmy się nimi zajmowali i w konsekwencji wyszli z modlitwy. Ta definicja dotyczy nie tylko tego sposobu modlitwy, ale tak naprawdę każdej modlitwy. Każdy sam potrzebuje sobie odpowiedzieć na pytanie, jak bardzo jest skupiony podczas Eucharystii czy osobistej modlitwy. Ileż to obiadów panie domu ugotowały podczas niejednej Eucharystii niedzielnej, kiedy zamiast skupienia na tym, co się aktualnie dzieje na ołtarzu, myślami były w kuchni albo na zakupach. Ile spraw potrafimy załatwić podczas codziennej modlitwy. Spraw niezwiązanych z modlitwą i powodujących, że de facto nie spotykamy się ani z Bogiem, ani z samymi sobą (w swojej głębi).

Jak sobie zatem radzić z rozproszeniami?

1.   Ten sposób modlitwy może w nas czasem powodować niecierpliwość, niemożność usiedzenia na miejscu przez 20-30 minut, poczucie znudzenia lub inne podobne odczucia. Receptą na to jest wierność (trwanie w ciszy i w tu i teraz) oraz nieustanny powrót do słowa, które jest zaproponowane na każdy dzień. Ojcowie Pustyni radzili sobie z rozproszeniami właśnie w ten sposób, że recytowali krótkie fragmenty z Pisma Świętego. Na różne myśli stosowali różne słowa. Nam wystarczy jedno Słowo, do którego stale będziemy powracali. To prowadzi powoli do uspokojenia myśli i serca, wprowadza ciszę do naszego wnętrza.

2.   Przychodzących myśli nie należy się chwytać i je rozważać. Wystarczy zauważyć, że jakaś myśl przyszła (np. sprawa do załatwienia, wspomnienie jakiejś osoby) i pozwolić tej myśli niejako „przepłynąć” w naszej głowie, jak chmury płyną po niebie. Nie należy gwałtownie tych myśli od siebie odpychać, ale też nie należy się nimi zajmować. Zauważyć ich obecność i pozwolić im odejść – tyle wystarczy. Takie radzenie sobie z myślami jest bardzo ważne i sprawia w nas pewien nawyk. Powracamy wtedy do modlitwy, niezależnie, co odczuwamy, jakie myśli przychodzą i co się z nami dzieje. Rozproszenia przestają nas koncentrować na sobie i nasze spotkanie z Bogiem staje się głębsze. W głowie – zamiast naszych wewnętrznych filmów, które czasem z lubością oglądamy – pojawia się cisza, Słowo Pana i poczucie Jego obecności, choć na początku dziwnie przeżywanej, jako coś nowego.

3.   Ta modlitwa może być dla nas trudna, ponieważ jest w nas tendencja do kontrolowania wszystkiego, co dotyczy naszego życia. Tu jednak należy powoli puszczać kierownicę naszego życia i przesiąść się na miejsce pasażera. Bóg chce przejąć prowadzenie. Z naszej strony może pojawić się opór przed tym, chęć zrozumienia i kontrolowania wszystkiego. Warto zdać sobie z tego sprawę. Nie możemy wszak rozkazywać wiatrowi, by wiał. Naszym zadaniem jest ustawiać odpowiednio żagle. W tej modlitwie chodzi więc o to, że pozwalam na rozproszenia, ale się nimi nie zajmuję, nie próbuję niczego kontrolować. Niektórzy radzą, żeby nawet nie drapać się po nosie, kiedy pojawia się na nim mrowienie. Zauważyć to i pozwolić temu być – stale koncentrując się tylko na oddechu i Słowie z Pisma. Taka postawa może nas nauczyć nie kontrolowania wszystkiego, lecz poddawanie się temu, co życie przynosi.

4.   Rozproszenia dotyczą każdej formy modlitwy, dlatego sposoby radzenia sobie z nimi można wykorzystać w każdym rodzaju modlitwy. Warto obserwować siebie podczas Eucharystii, by sprawdzić stan skupienia na Misterium, które się dokonuje, albo na swoich sprawach, które jak film wyświetlane są w naszej głowie. Czy to będzie medytacja ignacjańska, czy odmawianie brewiarza – potrzeba czujności, trwania w chwili obecnej (a nie myślenie o przeszłości lub wybieganie w przyszłość), oraz powracanie do słów modlitwy.

Na koniec warto sobie uświadomić, że w naszym życiu rozproszenia będą zawsze! W naszym umyśle zawsze powstają myśli, pojawiają się wyobrażenia, a także przyklejone do nich uczucia. Nie uda się ich z głowy wyrzucić ani ich pozbyć. Chodzi o sposób radzenia sobie z nimi – cierpliwe powracania do słowa, pozwolenie myślom przechodzić przez naszą głowę, nie wchodzenie w nie i nie drążenie spraw. Modlitwa staje się wtedy świadomym i głębokim spotkaniem z Panem – tylko On zaprząta wtedy naszą głowę. Kiedy próbujemy zaś walczyć z rozproszeniami, wtedy zamiast na Bogu, koncentrujemy się na rozproszeniach i stają się one dla nas jak małe pieski, za którymi próbujemy biec.

A kiedy widzimy, że mimo wszystko nie radzimy sobie z rozproszeniami – potrzeba dużo miłosierdzia i cierpliwości do samego siebie i przyjęcie samego siebie z rozproszeniami. Bez tego stale będziemy skoncentrowani na sobie i swoich niedoskonałościach, a nie na Bogu, który w naszych niedoskonałościach się z nami spotyka i w nich tak naprawdę nas kocha.