Wprowadzenie do modlitwy na sobotę, 17 listopada.

Tekst: 3 J 5-8

Prośba: O serce otwarte na potrzeby braci i sióstr.

1. W przededniu Światowego Dnia Ubogich, Bóg w Swoim Słowie mówi wprost o konieczności wspierania potrzebujących braci, a zwłaszcza tych, którzy przybywają do mnie z daleka, z zewnątrz, z innego świata. Po grecku użyte jest tu słowo ksenos, oznaczające obcego, obcokrajowca. Moja pomoc należy im się ze względu na naszą przynależność do Chrystusa. Oni świadczą o miłości Kościoła, w którym pokładają nadzieję. Jako członek Kościoła, nie mogę ich zawieść. Ich sytuacja, kontekst znalezienia się w potrzebie może być bardzo różny. Ale jeśli ja nazywam siebie chrześcijaninem, moim obowiązkiem jest udzielić pomocy, dać świadectwo wiary, przez konkretne działanie, uczynek. Czasem wystarczy okazanie życzliwości, uśmiech, wyciągnięta dłoń, poświęcenie czasu na rozmowę. Ale to nie będzie adekwatne, jeśli stanę oko w oko z człowiekiem głodnym, którego trzeba nakarmić. Miłość chce wyrażać się w konkretach. A dając, jeszcze więcej otrzymuję i dociera do mnie, że to ja jestem najbardziej potrzebujący. Temat uchodźców jest obecny w przestrzeni publicznej. Jak ja na niego reaguję? Może mam poczucie, że jest go za dużo, może mnie drażni i mam go dość. Może na co dzień spotykam się z ludźmi ubogimi, zmuszonymi do opuszczenia swojego kraju, ale trudno mi się do nich zbliżyć? A może dzisiejsze Słowo zaprasza mnie do konkretnego działania na ich rzecz? Co by to mogło być?

2. Ja w sobie także mam „obcego” brata. Jesteśmy jednym, ale bardzo różni. To wszystkie moje cechy, słabości, ograniczenia, które bardzo trudno mi „zasymilować”, przyjąć jako swoje. Czasem patrzę na siebie jak na kosmitę, nie mieści mi się w głowie, że można być tak niespójnym, zaprzeczam sam sobie, wyrzucam sobie różne reakcje, brak taktu, wciąż te same upadki, głupotę, niezdolność do osiągnięcia swoich oczekiwań. Możliwe, że próbuję budować wewnętrzne mury, by odgrodzić się od tego, co we mnie trudne do przyjęcia – od faktów z mojej historii, doświadczeń, zranień, których konsekwencje niosę. Może wręcz trwa we mnie bratobójcza walka. Chcę dzisiaj także sobie okazać miłość, wyciągnąć rękę w geście pojednania, przygarnąć mojego „obcego” brata, bo to z nim odkupił mnie Chrystus. W całości. Nie ma we mnie miejsca, które nie byłoby dotknięte Jego łaską, którego On nie chciałby przemienić w Siebie. Dzieło pojednania dokonuje się we mnie. Pozwolę Jezusowi scalać mnie i leczyć rany wewnętrznych podziałów.