Obmywali często ręce, które mogły – choćby nieświadomie – dotknąć czegoś nieczystego, ale także naczynia, w których mieli jeść. Nie tyle  z obawy przed fizycznym brudem, co ze względu na dość radykalnie pojmowaną czystość rytualną. Jednak Jezus, który został w jakiś sposób upomniany przez faryzeusza, wyrzuca mu niespójność wewnętrzną. Faryzeusze wywrócili prawo na lewą stronę. Tyle dopisali i tak przeakcentowali pierwotne słowo Boga, że całkowicie zatracili  rozeznanie i miarę. Czy pamiętam to pierwotne słowo Boga w moim życiu? To znaczy, czy nadal ożywia mnie ten sam Duch, co u początków mojego świadomego pójścia za Panem? Jakie były wtedy moje pragnienia? Czy się wypełniły? Czy podejmowałam jakieś działania, aby miały szansę się urzeczywistnić?

2. Dla faryzeuszy jakimś sposobem obmywanie naczyń stało się ważniejsze od miłości, od pracy nad własnym wnętrzem. Dziesięcina z ziół stała się bardziej istotna od urzeczywistniania miłości. Stracili perspektywę. To, co ważne pomyliło im się z tym, co praktycznie nie ma znaczenia. Przecież samo rytualne obmycie nic nie zmieni, jeśli nie pójdzie za nim konkretna zmiana we wnętrzu człowieka. Podobne przeakcentowania mogą się przytrafić również nam. Na przykład kolejna litania, inna modlitwa, czy nawet msza może się nagle okazać ważniejsza, niż szukanie zgody w rodzinie, czy szczera rozmowa z mężem/żoną/dziećmi… Czasem dzieje się to z nieświadomości – wtedy dość łatwo to naprawić, a odróżnienie istotnego od nieważnego przyniesie szybko radość i pokój. Gorzej, kiedy zwracanie uwagi na rzeczy nieważne jest objawem ucieczki przed dotknięciem tego, co rzeczywiście się liczy i być może boli. Wtedy wielkiej pracy wymaga samo przyznanie, że coś jest nie tak. Czy w moim życiu, w moich emocjach potrafię odróżnić błahostki od spraw ważnych? Czy dążę do wewnętrznej spójności?