W ten sposób wchodzę w bardzo bliską i głęboką relację, która sprawia, że już nic nie jest w stanie mnie od Boga odłączyć. Taka Jego bliskość przemienia od wewnątrz – Jego miłość działa jak słońce, które w wiosenny dzień topi lody (to wszystko, co jest poranione, wykrzywione, złe, chore). Czyni mnie sprawiedliwą. Czyni Ciebie sprawiedliwym. A owocem tego jest coraz lepsze postępowanie, potwierdzające wzrastającą jedność z Bogiem. Czy czujesz się człowiekiem usprawiedliwionym (zasadniczo czucie nie jest tu najważniejsze, ale pomaga dostrzec pewne rzeczy)? Czy jest coś, co Ci w tym przeszkadza? Co to takiego?

 

2.   Nadzieja. Że – choćby sytuacja wyglądała paskudnie – wszystko ostatecznie będzie dobrze. Taką obietnicę dostajemy od Boga. Czy Mu wierzymy? Nadzieja ponoć umiera ostatnia. A przynajmniej dobrze by było, gdyby tak było. Wszystko może się zmienić, obrócić na dobre. Tak mówi Bóg, który biblijnym staruszkom daje dzieci, który rozwiązuje najbardziej beznadziejne sytuacje. Czy jest w Twoim życiu coś, co odbiera Ci radość, smak, energię? Czy wierzysz, że Bóg zna rozwiązanie tej sytuacji? Ignacy Loyola w regułach o rozeznawaniu duchów mówi, aby w strapieniu (kiedy człowiek jest między innymi bez odczuwalnej nadziei) silić się na cierpliwość i wierzyć, że szybko dozna się pocieszenia. Czy jest to postawa, którą mógłbyś siebie opisać?

3.   Gdzie zatem w tym tekście jest miłość? Otóż można powiedzieć, że została oddana relacją: Ojciec – potomstwo (to, co Ojciec powołuje do istnienia). Tutaj kryje się miłość, która nie jest przecież jakimś czystym pojęciem, czy ogólnym, nieukierunkowanym odczuciem. Miłość, która jest fundamentem dwóch pozostałych cnót teologalnych, jest relacją. Nie da się jej wyodrębnić z relacji. Nie jest jak sól w słonej wodzie, którą da się jakoś oddzielić. Z oddzieleniem miłości od relacji jest raczej tak, jakby ktoś chciał oddzielić wodę od wody. Sam taki pomysł brzmi absurdalnie. Miłość to Ojciec, który rodzi Syna, który powołuje do istnienia potomstwo i to, co nie istnieje. Dawanie istnienia to także dawanie przestrzeni do tego, aby ktoś mógł istnieć coraz pełniej. W tym sensie, dając innym przestrzeń, stajemy się współpracownikami Boga w dziele tworzenia. Czy daję innym przestrzeń, to znaczy, czy przyjmuję ludzi takimi, jakimi są? Czy patrzę na nich (i na siebie) z cierpliwością i choćby próbą zrozumienia?