Wprowadzenie do modlitwy na środę, 21 lipca.
Tekst: Mt 13, 1-9
Prośba: o serce otwarte na Słowo Boga.
Czytam dzisiejszy fragment Ewangelii i już wiem co będzie dalej. Znam wytłumaczenie tej przypowieści, o które na osobności spytali apostołowie. Moja głowa wie, że ziarno to Słowo, a siewcą jest Chrystus. Chcę jednak zadać sobie trud spojrzenia na ten tekst ze świeżością. Spróbuję wyobrazić sobie stojącą pośród tłumu na brzegu jeziora. Jezus siedzi w łodzi bujanej przez fale. Chce mi powiedzieć dzisiaj coś więcej, niż przechowuje moja pamięć. Chce powiedzieć coś nowego. Dotykającego bezpośrednio mojego życia. Wsłucham się w Jego słowa z otwartością na jaką tylko mnie stać.
Słowo nawet częściej, niż na żyzną glebę trafia obok niej. Dzieje się tak między innymi wtedy, gdy słuchając Ewangelii, duchowej konferencji łapię się na myślach: „On powinien to usłyszeć”, „dlaczego ona nie żyje ewangelią?”, „może jak ona tego posłucha, to się nawróci”. Jak często tak mam? Sama powoduję, że Słowo nie zagnieżdża się w moim sercu, tylko od razu przekierowuję je na zewnątrz. Nie daję sobie szansy, żeby przemieniało moje życie.
Niezależnie od jakości gleby, siewca wychodzi siać. Jest hojny, szczodry, nie zniechęca się. To ja mam zapędy, żeby udoskonalać, użyźniać glebę mojego serca, życia. To ja ją oceniam, uznaję wciąż za niewystarczającą. Jestem niezadowolona z ilości owoców, które przynoszę. Bo przecież z tyloma talentami, łaskami powinnam osiągać najwyższy stopień wydajności i pożyteczności. Często okazuję się glebą marną, zaciemnioną, zachwaszczoną. I Jezus mówi mi dziś, że tak może być. Że On nadal będzie siał. Nawet jeśli kolejny raz pozwolę, by ptaki rozdziobały życiodajne ziarno. Jeśli kolejny wieczór spędzę marnując czas przed ekranem, okażę w niedojrzały sposób zdenerwowanie, przykleję komuś łatkę… Siewca znów wyjdzie siać. I to Jego słowo doprowadzi mnie do wyznania grzechów, pojednania.