Dla nas winnicą niech będzie cały zestaw praktyk religijnych, które podejmujemy pod wpływem wiary: modlitwa, msza, nabożeństwa, post w piątek, akty miłości bliźniego. Może zdarzyć się tak, że przestaną one służyć Bogu. Zaczną żyć swoim życiem, czyli będą służyły same sobie. Nie będą prowadziły do faktycznego spotkania z Bogiem. Człowiek zajęty nimi nie usłyszy posłańców wysłanych od Boga. Odwróci się od brata (Nie przeszkadzaj mi, nie widzisz, że się modlę!).

Podstawą wiary jest Jezus, który umarł i zmartwychwstał, aby nas uwolnić od grzechów. Każdy czyn wiary powinien od Niego i do Niego prowadzić. Jak dzierżawcy winnicy nie uznali swojej zależności od właściciela, tak istnieje niebezpieczeństwo spełniania praktyk religijnych w odcięciu od Boga. Można więc zadać sobie pytanie, na ile Chrystus obecny jest w naszych religijności? Radykalność głoszonej Ewangelii jest prosta: należy uwierzyć, że Jezus jest tym, który przeprowadza człowieka ze śmierci grzechu do wiecznego życia z Ojcem. Nad tym kerygmatem narosła tradycja, kultura i obyczaje – ważne, by sposób wyrażania wiary, nie przysłonił Tego, ku któremu ma ona prowadzić.