Wprowadzenie do modlitwy na środę, 3 listopada.
Tekst: Łk 14, 25-33
Prośba: o serce kochające w wolności.
Na pierwsze zdania dzisiejszej Ewangelii moje ciało reaguje napięciem i trudnymi emocjami. Jak to jest, że Bóg, który jest miłością żąda ode mnie, żebym nienawidziła moich najbliższych? Czy rzeczywiście Jezus chce powiedzieć to, co mówi? Jak rozumieć Jego słowa i pomieścić to wszystko w sobie? Może już kiedyś słyszałeś jakiś komentarz do tej Ewangelii. Nie próbuj go sobie teraz przypominać, tłumaczyć Boga. Usłysz te słowa w całej ich mocy i bezkompromisowości. Wytrzymaj to napięcie w sobie, spotkaj się z uczuciami, które się w Tobie rodzą. Jest na nie miejsce w dzisiejszej modlitwie.
W nowszym tłumaczeniu Pisma Świętego to zdanie brzmi tak: „Jeśli ktoś przychodzi do Mnie, lecz bardziej miłuje swego ojca i matkę…”. Jest to już pewna interpretacja słów Jezusa. Pokazanie kierunku. W mocnych słowach o nienawiści chodzi wiec przede wszystkim o miłość. Taką miłość, z którą nie może równać się żadna ludzka, nawet ta wynikająca z więzów krwi. To zdanie chcę też widzieć w kontekście całego nauczania Jezusa, w którym przecież jako pierwsze przykazanie, daje On przykazanie miłości. Więc to nie jest tak, że jeśli kocham Jezusa, nie będę już kochać moich bliskich. To jest o tym, że nie ma jednej miłości bez drugiej. Wiem, że Bóg nic nie zabiera, że Jego imię to Dawca. Czasem jednak mam w sobie obawę o to, że Jezus zażąda ode mnie jakiejś wielkiej ofiary, że coś mi zabierze. Widzę wtedy, że brakuje mi miłości, bo to ona usuwa lęk. Powiem Jezusowi o moich oporach, tym, co przeszkadza mi całkiem Mu się powierzyć.
Miłość usuwa lęk, ale żeby kochać w pełni, potrzebuję wolności. To również o nią chodzi dzisiaj Jezusowi. Z jednej strony On pragnie być kochany w wolności, a nie z lęku przed karą, czy Jego gniewem, a z drugiej chce, żebym w wolności potrafiła Go wybierać i stawiać ponad inne miłości. A raczej żebym to w Nim widziała wszystkie pozostałe relacje, odnosiła je do Niego. Jeśli chcę być uczennicą Jezusa, potrzebuję uwolnić się od moich przekonań, etykiet, sądów, budowania wartości na opinii innych, od swoich racji. Żeby On mógł mnie swobodnie posyłać, potrzebuję wybrać Go na nowo jako mojego Pana i Zbawiciela, jako mojego Przyjaciela. Jeśli widzę, że na dziś nie dość Mu ufam, że nie potrafię oddać wszystkiego, dać się poprowadzić, powiem Mu o tym otwarcie. To On pierwszy mi zaufał i zaprasza do grona uczniów. Zna najlepiej moją kondycję, ona nie jest dla Niego tajemnicą. Nic Go we mnie nie zgorszy ani nie zniechęci.