Wprowadzenie do modlitwy na środę, 27 października.
Tekst: Łk 13, 22-30
Prośba: o serce otwarte na miłość Boga.
Jezus jest dziś w drodze do Jerozolimy. Przechodzi przez miasta i wsie, naucza. W bezpośrednim tłumaczeniu z języka greckiego Jezus „czyni podróż”. Wędrowanie Jezusa nie było bezcelowym włóczeniem się. Nie miało też ściśle określonego planu. Ważne było głoszenie, ale i sama droga. Jezus wiele razy był w drodze. Dziś też podejmuje ją jak bardzo istotne działanie. Sama droga może być celem. Zarówno ta z miejsca na miejsce w sensie geograficznym, ale również ta duchowa, mówiąca o rozwoju wewnętrznym, droga relacji. Jezus nazywa Siebie Drogą. Jaki jest mój stosunek do procesu, do drogi? Czy umiem się nim cieszyć, docenić go? A może dopóki nie osiągnę wyznaczonego sobie celu wszystko inne jest nieistotne?
Do Królestwa Bożego nie można wejść o własnych siłach. Wielu będzie chciało to zrobić, ale tak się nie da. Nie wystarczy być liderem wspólnoty, przykładnym mężem czy żoną, chodzić codziennie do kościółka, nawet nakarmić bezdomnego. Jezus mówi, że są tacy, których nie zna i nie wie skąd przychodzą. Jeśli nie wie skąd, to znaczy, że nie od Niego. Że był czas, kiedy odeszli, schowali się. Czasem tak się zachowuję, kiedy moja słabość wmawia mi, że w po takim grzechu, takim błędzie, takiej głupocie nie mam się co pokazywać Jezusowi na oczy. Zauważam w sobie przekonanie, że nie zasługuję, żeby być blisko. A prawda jest taka, że żeby skorzystać ze zbawienia, potrzebuję trzymać się Jego ręki. I Jemu nie przeszkadza, że ona się lepi od brudu. Przy Nim tylko mogę nabrać blasku, to On wydobywa ze mnie wszystkie kolory. Działa jak szlachetny werniks. Tylko pytanie, czy chcę, żeby mnie poznał…