Wprowadzenie do modlitwy na środę, 24 lutego.
Tekst: Łk 11, 29-32
Prośba: o łaskę przyjęcia Słowa.
W dzisiejszej Ewangelii Jezus ostro mówi do tłumów, że żądają znaku. Przyzwyczaiłam się przechodzić nad tym zdaniem dalej. Przecież Jezus nie uważa mnie za plemię żmijowe! Dzisiaj jednak chcę się zatrzymać i szczerze zastanowić, czy nie ma we mnie czegoś z myślenia tamtych ludzi. Łatwiej się żyje, kiedy szlak wyznaczają znaki. Kiedy jest się czego złapać, kiedy można iść od punktu do punktu. W innym znaczeniu, znaki potwierdzają czyjąś prawdomówność, potwierdzają sens moich starań. Dzisiaj mi tych znaków brakuje. I może nie ma we mnie uświadomionego „żądania”, ale jest potrzeba znaków. I ona sama nie jest zła. Dobrze, że ją zauważam. Gorzej, że często mam wizję, jak te znaki powinny wyglądać. Próbuję nagiąć Boga i Jego działanie do moich wyobrażeń. Tworzę sobie Boga na mój obraz… Jakich znaków podskórnie oczekuję? Może ktoś powinien się nawrócić, ktoś przeprosić, ktoś wycofać ze swoich postulatów?
To nie jest tak, że Jezus zostawia ludzi bez żadnego znaku. On Sam chce zaspokoić ich potrzebę. Sobą. Znak Jonasza ma wielowymiarowe znaczenie. To nie tylko jego nawoływanie do nawrócenia, czy przebywanie 3 dni i noce we wnętrzności ryby. Nawrócenie niniwitów dokonało się bez żadnego spektakularnego znaku. Jonasz tylko ostrzegał. Oni nawrócili się zanim spadło na nich nieszczęście. Nie mieli przecież pewności, że jego słowa się sprawdzą. Ale uwierzyli. Jego Słowu. Bóg obdarzył jego głoszenie taką mocą, że ono było wystarczającym znakiem. Jezus też każdego dnia kieruje do mnie Słowo. Ostatecznie, to On jest Słowem Ojca. To jest znak, który zbyt często pomijam, który trudno mi odczytać, który wymaga ode mnie zaangażowania, skupienia uwagi, pochylenia się. Dzisiaj chcę przyjąć Jezusa z Jego Słowem w moją codzienność. Dać Mu przestrzeń, żeby mógł do mnie przemówić. Dać sobie przestrzeń, czas, żebym mogła usłyszeć. W swoim wnętrzu.