Wprowadzenie do modlitwy na piątek, 16 stycznia

Tekst: Hbr 4,1-5.11

Prośba: o łaskę uwierzenia w to, że Bóg chce dla mnie dobrze i przyjęcia Jego obietnic.

1. Dzisiejszy fragment Listu do Hebrajczyków nawiązuje do historii wędrówki Izraela przez pustynię. Izraelici nie okazali wiary, zwątpili w obietnicę Boga, mówiącą o tym, że dojdą do ziemi obiecanej i tam zamieszkają. Autor Listu nazywa to wejściem do odpoczynku. Nie uwierzyli Mojżeszowi, który rozmawiał z Bogiem, słuchał Go, dawał Mu się prowadzić, a przez to prowadzony był cały naród– jak się okazało dość oporny i ubogi w ufność. Dlatego ich droga do odpoczynku była długa, dużo dłuższa, niż mogłaby być. Trasę, którą mieli pokonać, normalnie pokonywało się w trzy dni. Im zajęło to czterdzieści lat, bo kręcili się w kółko po Półwyspie Synaj. Czy ja wychodzeniu z moich egipskich krajobrazów jestem kimś zdecydowanym? Czy w trudnościach nadal silę się na zaufanie słowu, które mnie z tego Egiptu wyciągnęło? Czy też zaczynam tęsknić do tego, co zostało za plecami? Kręcę się w kółko po różnych pustyniach, czy daję się prowadzić prostą, choć trudną drogą? Jest trudna, bo prowadzi przez środek morza, z zagrożeniem życia zaraz za plecami, wprost ku wrogom, którzy wydają się silni i groźni, przez niedostatki i – co najważniejsze – poleganie wyłącznie na Bogu. Ale to tutaj Bóg ma pełne pole do popisu – bo ma do dyspozycji całą moją wolność. Która z dróg mnie bardziej pociąga? Dlaczego? Co chcę w związku z tym zrobić?

2. Autor Listu do hebrajczyków próbuje wytłumaczyć adresatom, że są nowym narodem wybranym i otrzymali obietnicę wejścia do nowej ziemi obiecanej, czyli tego, co nazywa odpoczynkiem. Nie jest to obietnica na jakieś bliżej nieokreślone „kiedyś”. Mówi w czasie teraźniejszym: „wchodzimy do odpoczynku” – w przestrzeń siódmego dnia stworzenia, które zostało dopełnione przez ofiarę Chrystusa. Jest to odpoczynek Boga. Jego podziw i miłość dla wszystkiego, co wyszło spod Jego ręki, co obdarował istnieniem, życiem i samym sobą. W ten podziw i w tę miłość, która udziela wszystkiemu samej siebie, jesteśmy zapraszani i prowadzeni. Dzieje się to przez wiarę (nie chodzi o pobożne praktyki, ale o uwierzenie Bogu, o relację z Nim, zaufanie i powierzenie się Mu) oraz przez posłuszeństwo, czyli poddanie się Jego prowadzeniu i słowu (czy też Słowu, tzn. Jezusowi). Czym jest w moim życiu i jak się przejawia relacja z Bogiem i moje zaufanie Mu? Czy daję się prowadzić Słowu? Czy w ogóle dostrzegam (tzn. czy mam już na tyle czułe serce) to, jak on mnie prowadzi, do czego zaprasza, ku czemu pociąga?