Wprowadzenie do modlitwy na wtorek, 19 września
Tekst: Łk 7,11-17
Prośba: o łaskę zaproszenia Boga do trudnych relacji.
1. Wyobraź sobie scenę opisywaną w dzisiejszej Ewangelii. Spróbuj zobaczyć rozpacz matki, tracącej jedynego syna, otoczonej tłumem osób, a jednocześnie przeraźliwie samotnej. Jezus nie przechodzi obok niej obojętnie. Mimo zamieszania, zgiełku i hałasu zauważa jej smutek. Może się wydawać, że w takich okolicznościach ciężko o spotkanie – nie ma sprzyjających warunków do tego, by dwie osoby mogły poznać się i porozmawiać. Dzieje się jednak inaczej, bo Jezus chce być blisko również wtedy, gdy wydaje się, że nikt nie jest w stanie nas zrozumieć, bo zawala się cały nasz świa. Popatrz wspólnie z Panem na to, w jaki sposób przeżywasz chwile, w których doświadczasz straty lub w której nagle zostajesz pozbawiony kontroli nad tym, co się dzieje. Czy pozwalasz Mu na to, by był w takich sytuacjach razem z Tobą?
2. W naszym życiu niekiedy coś umiera – doświadczamy bolesnej straty. Czasem może być to, jak w opisywanej dzisiaj historii, rozstanie spowodowane przez śmierć. Niekiedy może być również tak, że ważne dla nas relacje rozpadają się, a ludzie, którym ufaliśmy, zawodzą nas w sytuacji, gdy byli nam bardzo potrzebni. Ważne jest, by w takich chwilach pozwolić sobie na przyznanie wprost, że ktoś, kto był nam bliski, odszedł. Obecność Jezusa daje jednak nadzieję, że do przeżywania straty może zostać dopisany kolejny rozdział – taki, w którym króluje nie rozstanie lub śmierć, ale życie i Jego obecność. Jezus może pozwolić nam w nowy sposób spojrzeć na to, co jest naszą stratą, może również zmienić nasze patrzenie na trudne relacje i ludzi, którzy w jakikolwiek sposób od nas lub „dla nas” odeszli. Poproś Go o to, aby przychodził w te wszystkie miejsca, w których na razie panuje smutek lub Twoja niezgoda na to, jak potoczyły się ważne dla Ciebie sprawy. Proś, abyś mógł w tym wszystkim doświadczać Obecności, która daje życie.
Miłosierdzie Boże jest niezgłębione. W chwilach gdy wszystko się wali w życiu, gdy traci się z oczu sens życia, gdy wydaje się, że obok nie ma nikogo bliskiego, właśnie wtedy On czuwa przy nas milczący, zatroskany i współczujący. Wystarczy chcieć Go zauważyć. Przeszłam przez tę drogę. Odnalazłam Go wtedy czuwajacego przy sobie. Może mój „komentarz” pozwali komuś innemu też Go zauważyć przez łzy bólu i smutku. Pod koniec lat ’90 poroniłam w 9. tygodniu ciąży. Nie istnieją słowa, które opiszą ten ból i żal jaki wtedy odczuwałam. Winą za to co się stało zaczęłam zupełnie bezpodstawnie obarczać syna. Właściwie po ludzku patrząc, pozostałam sam na sam z tym wszystkim. Zamknęłam się w sobie. Nawet najbliżsi nie byli w stanie, zbyt wiele mi pomóc. Ale obok mnie czuwał wtedy jeszcze Ktoś… Dobry i Miłosierny Bóg. Właśnie ten Dobry i Miłosierny Bóg
kilka tygodni później włożył w moje ręce ulotkę dotyczącą duchowej adopcji dziecka poczętego. Przez pierwszych kilka dni nie byłam w stanie nawet jej przeczytać, nie miałam odwagi. W końcu przejrzałam ją. To co zapadło mi najbardziej w pamięć, co zaskoczyło, to był fragment zdania mówiący o tym, że ta modlitwa leczy i uzdrawia. Postanowiłam spróbować. Swoją pierwszą deklarację złożyłam kilka miesięcy później 25. marca prywatnie w domu, po odbytej wcześniej spowiedzi i przyjętej Komunii Świętej w tej intencji. Nie byłam w stanie wtedy zrobić tego publicznie w kościele. To było zbyt bolesne. Odmówienie jednej krótkiej modlitwy i dziesiątki różańca, tego minimum, które należało wypełnić przez 9 miesięcy, wydawało się łatwe. Jednak już po kilku tygodniach przekonałam się, że to wcale nie będzie takie proste. Zaczęły pojawiać się nagłe przeszkody i rozproszenia, które uniemożliwiały modlitwę, a nawet pokusy żeby ją przerwać. Ale pamiętając o słowach z ulotki uczepiłam się tej modlitwy, jak ostatniej deski ratunku i trwałam. Rzeczywiście po jej zakończeniu Miłosierny Bóg wlał w moje serce nieco pokoju. Po kilku tygodniach zauważyłam, że paradoksalnie, tak jak w trakcie odmawiania modlitwy pojawiały się przeszkody, tak po jej zakończeniu pozostała dziwna pustka, której niczym nie potrafiłam wypełnić. Brakowało mi tej modlitwy. Postanowiłam więc ją ponowić i kontynuować… i tak trwało to latami.
Jakiś czas temu ten sam Dobry Bóg postawił na mojej drodze życia pewnego kapłana, którego rady, decyzje i wskazówki bardzo sobie cenię. To dzięki tej osobie, dzięki jej pomocy i zachętom odważyłam się opowiedzieć o wszystkim moim synom,
bo do tej pory o niczym nie wiedzieli i poprosiłam by nadali imię rodzeństwu. Ponieważ nie znamy płci dziecka, otrzymało dwa imiona: męskie i żeńskie. Dzięki temu mogliśmy 1. listopada po raz pierwszy razem, pójść na cmentarz, zapalić znicz i pomodlić się za nasze dziecko. Dziś wiem na pewno, że dzięki tej wytrwałej modlitwie oraz łaskom płynącym ze szczególnych Eucharystii i Adoracji z modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie, Jezus uleczył mój ból i zabliźnił całą tę ranę. Mogę wreszcie o tym spokojnie mówić. Dzięki tej modlitwie i łaskom, mam pewność, że gdzieś na świecie kroczą wszystkie moje adoptowane dzieci, a następne spokojnie rozwija się pod sercem swojej mamy. Dzięki łaskom i sile jaką czerpię z obecności w Kościele, jestem przekonana, że Dobry Bóg dał mi tyle pokoju serca i odwagi, bym mogła wreszcie publicznie złożyć tę deklarację 25. marca tego roku, mając w pamięci dzień 25 marca roku, w którym złożyłam swoją pierwszą deklarację.
Złożyłam również symbolicznie wszystkie pozostałe adopcje, podjęte do tej pory.
Jezu Ufam Tobie i Dziękuję.
Największym cierpieniem dla każdej matki jest śmierć własnego dziecka. Ból serca jest przeogromny, którego nie można niczym ukoić. Panie Jezu, moje serce doświadczyło tej bolesnej straty i rozpaczy z powodu śmierci dziecka. I choć minęło już dużo czasu, rana nie zabliźniła się. Kiedy przychodzą trudne doświadczenia, cierpienia, rana otwiera się i krwawi. W takich chwilach trudnych dla mnie nie umiem się modlić, bo gdy uklęknę do modlitwy i spojrzę na Ciebie Panie w obrazie miłosierdzia Bożego, żadne słowa nie przechodzą przez gardło a łzy same płyną. W cierpieniu Jezusa odnalazłam swój ból, swoje cierpienie i jak Maryja cierpiała pod krzyżem, tak ja cierpiałam razem z Nią. Dwie Matki klęczące pod krzyżem, złączone bólem i cierpieniem. I już nie pytam się dlaczego, ale przyjmuję z pokorą każde trudne doświadczenie i cierpienie.