Wprowadzenie do modlitwy na środę, 6 lutego

Tekst: Hbr 12, 4-7. 11-15 oraz Mk 6, 1-6

Prośba: o przyjmowanie życia i łaski, którymi obdarowuje Cię Pan.

1.   Słowo z listu do Hebrajczyków nie jest łatwe do odczytania. Mówi w sporej części o karaniu. Słowo, które występuje tutaj w tekście oryginalnym oznacza najpierw „kształcić, wychowywać, ćwiczyć”. Ono już nam może pokazać, o co chodzi w tym tekście. Doświadczenie bowiem pokazuje, że miłość nigdy nie karze. Owszem, miłość stawia granice i nie pozwala na wszystko, ale nigdy nie jest to karą. A kiedy ktoś stosuje kary, np. cielesne, emocjonalne, psychiczne – to już nie mamy do czynienia z miłością. Powiedzą tak wszyscy, którzy ich doświadczyli. Znajdą się i tacy, którzy powiedzą, że karanie w dzieciństwie sprawiło, że wyrośli na porządnych ludzi. Czy bardziej jednak nie mamy do czynienia z tłumieniem tego, co w człowieku jest naturalne? Miłość nigdy nie stosuje przemocy. Wydaje się więc, że autorowi dzisiejszego czytania chodzi o to, że miłość wychowuje, kształci, ćwiczy, to znaczy angażuje się w rozwój drugiego. Samym karaniem można człowieka co najwyżej „wytresować”, kiedy z lęku przed kolejną karą będzie się zachowywał poprawnie. Bóg jest tym, który wychowuje, który angażuje się w kształcenie. Widzimy to u Jezusa, który naucza, poucza przez przypowieści, stara się dotrzeć przez wyobraźnię do umysłów i serc ludzi. Stawia granice przez gniew, ale nigdy nie stosuje przemocy. A przecież On jest obrazem Boga niewidzialnego – jak mówi św. Paweł. Tym, co nas kształtuje i wychowuje jest życie. Przyjmowanie życia ze wszystkim, co ono przynosi pozwala nam stawać się coraz bardziej podobnymi do Jezusa. Popatrz na swoje życie teraz. Popatrz na momenty przyjemne i przykre, radosne i smutne… uświadom sobie, że są lekcją. Lecz ta lekcja nie jest po to, by ją odrabiać. Ona jest po to, by z niej czerpać, uczyć się i pozwolić, by Bóg przemieniał przez nią Twoje życie.

2.   Jezus przychodzi do swojej rodzinnej miejscowości i naucza. Robi to, o czym przed chwilą rozważaliśmy. Pragnie, by i Jego bliscy poznali Boga, Jego miłość, łaskę, dobroć. Okazuje się jednak, że oni nie chcą od Niego niczego wziąć. Jakby już wszystko wiedzieli, wszystko umieli. To właśnie jest ukryte w ich powątpiewaniu. Bo przecież Go znali, więc skąd On to ma? Skoro wzrastał pośród nich, to trudno im uwierzyć, że Bóg mógłby Go obdarzyć czymś szczególnym. A już na pewno wcale nie uwierzyliby, że to On jest wcielonym Bogiem. Więc łatwiej im się wycofać na znane sobie pozycje, zamiast otworzyć umysł i serce na poznanie tego, co Bóg chce im dać. Powątpiewają. Okopują się w swojej „wiedzy”. Stąd Jezus nie może niczego dla nich uczynić, bo oni niczego nie chcą. Bóg, który już tutaj ma skrępowane ręce i serce – zanim skrępują Go podczas męki. Wróć do słów z listu do Hebrajczyków: „Synu, nie lekceważ wychowywania Pana… Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi”. Bo wszak jeśli nie staniemy się jak dzieci, nie wejdziemy do Królestwa. Jeśli nie pozwolimy, by Bóg nas uczył, wychowywał – do miłości, bo sam jest miłością – to wtedy wydaje nam się, że już wiemy wszystko i jesteśmy „dorośli”. Ale może być trudno tak wejść do domu Ojca, bo prowadzi do niego wąska dróżka i ciasne drzwi. Mogą nimi przejść tylko dzieci.